Dzień Św. Huberta średnio co kilka lat wypada w niedzielę. Tak stało się i w tym roku, co dodatkowo było okazją do zorganizowania obchodów święta patrona myśliwych dokładnie w ten sam dzień. Dlatego też samego ranka 3 listopada Koledzy z Koła Łowieckiego „Ziemia Sandomierska” zebrali się na „Domku Myśliwskim” w Beszycach. Polowanie Hubertowskie w K Ł Ziemia Sandomierska jest szczególnym nie tylko ze względu na swój charakter i oprawę, ale także przez to, że jest pierwszym zbiorowym polowaniem na zające w sezonie.
Obchody zaczynają się polową Mszą Świętą odprawianą corocznie przez Kolegę ks. Marka, pełniącego funkcję Kapelana Koła Łowieckiego „Ziemia Sandomierska”, który zawsze raczy dobrym słowem, oraz dba o oprawę liturgiczną całej Mszy w stylu łowieckim. W głównej sali ustawiono ołtarz, a poddasze zaadaptowano na tymczasowy chór, na którym miejsce zajął organista wraz z całym sprzętem. Msza odbyła się oczywiście w trzyosobowej asyście pocztu sztandarowego.Sztandar, co zaznaczał niejednokrotnie Kolega ks. Marek podczas homilii, „to widoczny znak tego co nas jednoczy, co prowadzi do cementowania i scalania wspólnoty”.Po drugiej stronie ołtarza znajdowała się stała ekspozycja – wykonana z brzozy, prawie trzy metrowej wysokości ambona, z której uważnie spogląda wyrzeźbiony w drewnie Św. Hubert. Wskazując na figurę patrona myśliwych Kolega ks. Marek podkreślał: „Chcemy odwołać się do zasady – nie ilość, ale jakość tego co czynię, troska o innych – to przesłania, które powinny przyświecać nam wszystkim.Jako myśliwi nie jesteśmy panami przyrody a jedynie współczesnymi ambasadorami Pana Boga w dziele stworzenia”. Tradycyjnie nieodzownym elementem Liturgii było imienne wspomnienie każdego z Kolegów, którzy na przestrzeni kilkudziesięciu lat należeli do Koła a teraz wspólnie polują gdzieś w krainie wiecznych łowów, spoglądając dumnie z góry jak ich synowie i wnukowie dbają o ojczystą przyrodą, by kiedyś idąc za ich wzorem przekazać ją pod opiekę kolejnym pokoleniom.
W tym roku swoje święto miał także ks. Marek, obchodząc dwudziestą piątą rocznicę swojego kapłaństwa. Z racji tego tuż przed rozpoczęciem Mszy o głos poprosił Prezes Koła Kolega Andrzej, wręczając,w imieniu całej łowieckiej braci zgromadzonej podczas uroczystości, pamiątkową statuetkę, życząc wszystkiego co najlepsze oraz dziękując za to , że część swojej posługi pełni Kolega jako Kapelan Koła Łowieckiego „Ziemia Sandomierska”.
Po mszy nastąpiła tradycyjna odprawa, bardzo sprawnie poprowadzona przez Łowczego Kolegę Rafała, podczas której rozdzielił towarzystwo na kilka grup, określił warunki polowania, przypomniał o bezwzględnym przestrzeganiu nie tylko regulaminu a także i niepisanych prawideł wynikających bezpośrednio z łowieckiej etyki. Gdy łowiecka brać znalazła się już w polu, rozprowadzono linie, wszyscy zajęli swoje miejsca czekając niecierpliwie, aby usłyszeć, pierwszy
w tym sezonie, pojedynczy sygnał oprawionej w zieloną skórę trąbki, która przekazywana od kilku pokoleń,niczym pochodnia zapalająca znicz olimpijski, rozpoczyna nieprzerwanie od kilkudziesięciu lat te „łowieckie igrzyska”. Jaki będzie ten sezon? Czy udany? Czy pogoda dopisze? Czy Święty Hubert podarzy? Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi, na które i tak nie było zbyt wiele czasu, ponieważ już po chwili ciszę przeszył huk pierwszego wystrzału. Sylwetki wyprostowały się ze stołków, zmysły wyostrzyły, a czas zdawałoby się zatrzymał w miejscu na te kilka godzin. Polowanie odbyło się
w bardzo miłej atmosferze, pogoda jak na tę porę roku nawet dopisała a Święty Hubert podarzył pozyskaniem.
Po zakończonym polowaniu wszystkie grupy powróciły na „domek” gdzie nastąpiła kolejna część – tradycyjny pokot, podczas którego odznaczono pamiątkowymi medalami króla polowania
i króla pudlarzy.
Prezes Kolega Andrzej poprowadził tradycyjną ceremonię ślubowania łowieckiego i chrztu łowieckiego trzech Kolegów, którzy w tym sezonie rozpoczęli swoją łowiecką przygodę.Uczestnicy obchodów zebrani w półkręgu przyglądali się z ogromnym zainteresowaniem temu niezwykle podniosłemu wydarzeniu. Niektórzy robili zdjęcia, inni przepychali się do przodu, aby jako pierwsi złożyć gratulacje, jeszcze inni stali w zadumie jakby się zdawało widząc samych siebie przed laty.
„Hubertusa” zakończono biesiadą w jak przystało na okoliczność i miejsce iście łowieckim stylu. Na stoły powędrowały potrawy z dziczyzny, m .in. wyśmienity gulasz w towarzystwie w kaszy oraz wszelkie możliwe dodatki. W palenisku po środku altany rozpalono ognisko, dzięki czemu
w ciepłej i miłej atmosferze, wypełnionej gwarem rozmów i opowieści, mogli Koledzy spędzić wspólnie czas do późnych godzin wieczornych, by (parafrazując jeden z utworów Grupy Pod Budą) gdy już łowieckie boje skończone, a słońce wstało jak zwykle z ochotą, w błogi spokój otuliły ich żony
i pozwoliły … tak zwyczajnie odpocząć.
Z łowieckim pozdrowieniem
Darz Bór
Sebastian Wołos